Kierowca wiózł autokarem wycieczkę szkolną. Pojazd znalazł się na wąskiej, górskiej serpentynie, na której nie mógł ani zjechać na pobocze, ani wykręcić. W pewnym momencie na drogę, tuż przed maskę autokaru, nie wiadomo skąd wyskoczyl mały chłopczyk... Zatrzymanie autobusu byłu niemożliwe, chłopiec był zbyt blisko, więc kierowca musiał, chcąc nie chcąc, potrącić chłopca, aby ratować pozostałe dzieci (przypominam, że nie mógł ani zjechać na pobocze, ani zawrócić - mógł poruszać się jedynie do przodu). Niedługo potem okazało się, że ten chłopiec był synem kierowcy autokaru, który poświęcił jego życie, aby ratować dzieci innych ojców. Kierowca nazywał się Bóg Ojciec. Czy muszę jeszcze dodawać, jak miał na imię Jego Syn...?
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz