Mieszkańcy małych miasteczek poruszają się zazwyczaj według pewnych utartych torów, myślą według pewnych utartych schematów i żyją według pewnych utartych recept. Zasadą naczelną mieszkańców małych miasteczek jest: Nie wychylać się, nie wystawać ponad poziom, nie odstawać zanadto od grupy. Kiedy ktoś wykroczy przeciwko tej zasadzie, staje się niezrozumiały, ergo może stanowić zagrożenie dla innych, zatem należy albo zmusić go do powrotu do szeregu, albo go zniszczyć. Zniszczyć nie musi wcale oznaczać zabić: może (i aktualnie jest, ze względu na konsekwencje prawne) być po prostu daleko idącym ostracyzmem, śmiercią cywilną tak głęboko zaawansowaną, że czyniącą z odmieńca potwora. Podobne zjawisko można zaobserwować u zwierząt, a konkretnie u ptaków, bo gdy jakiś egzotyczny, barwny ptak (papuga lub kanarek), który nie występuje w klimacie umiarkowanym, ucieknie z mieszkania swego właściciela na wolność, często ginie zadziobany przez rodzime gatunki ptaków, przez zwykłe wróble bądź gołębie. Ptaki zauważają jego inność i widzą w niej zagrożenie, które trzeba jak najprędzej wyeliminować. To, co jest normalnym zjawiskiem u ptaków, nie powinno mieć miejsca wśród ludzi jako zachowanie bardzo pierwotne i instynktowne, jednak jest inaczej. Jest to atawizm, który przetrwał.
Kiedy ktoś ma odmienne zdanie i w ogóle różni się od innych w wielu aspektach, jak choćby pod względem stroju, poglądów, wyglądu zewnętrznego, hierarchii wartości i celów życiowych, jest zagrożony przez samą swoją inność. Kiedy wyróżnia się na swoją korzyść, tym gorzej dla niego, bo choć wydaje się to absurdalne, grupa nie dąży do zrównania swojego poziomu z tym, który jest najlepszy, ale zrównuje się z najgorszym. Trudno powiedzieć, z czego to wynika. Tłum nie myśli racjonalnie, a jego poczynania często przeczą oczywistym zasadom logiki. Gdyby tak nie było, to w jaki sposób wytłumaczyć fakt, że spośród kilku pomysłów na tłumaczenie tekstu z angielskiego na polski wybrany zostaje ten najgorszy, zawierający najwięcej uproszczeń i przez to mocno spłycony, a najlepszy, pełen liryzmu i wewnętrznej harmonii w ogóle nie przyciąga ani na chwilę uwagi tych, którzy dokonują wyboru? Wiele jest takich zagadkowych sytuacji, podany przykład nie jest tutaj wyjątkiem.
Początkowo grupa „sonduje” tego, kto w jakikolwiek sposób od niej odstaje. Wszystko zależy od jego reakcji, bowiem metody sondowania nie są zbyt subtelne. Często są one próbami zamachu na słabości wypróbowywanego. Grupa dość szybko orientuje się, gdzie znajdują się jego słabe punkty i w jaki sposób w nie uderzyć. Kiedy sondowany reaguje zbyt gwałtownie albo zbyt wyraźnie okazuje swoje emocje, tłum działa zupełnie odwrotnie niż normalny człowiek, działający w pojedynkę, ponieważ nie okazuje ani współczucia, ani litości, zamiast tego nasilając swe ataki. Wtedy odmieniec ma do wyboru dwie drogi: dostosować się do innych i zaprzestać działań, które go od nich tak jaskrawo odróżniają, albo nadal prowadzić swoją krucjatę i niestrudzenie trwać przy własnym zdaniu. Jeśli wybierze pierwszą opcję, ataki z czasem osłabną (nie od razu – społeczność musi upewnić się, że jego kapitulacja jest autentyczna) i stanie się częścią grupy, jeśli zaś dokona wyboru drugiej opcji, jego los stanie się naprawdę nie do pozazdroszczenia. Wtedy bowiem odkrywa, że dotychczasowe ataki na jego osobę były jedynie preludium tego, co go czeka, bo w momencie podjęcia decyzji, że będzie trwał przy swojej postawie życiowej i nie ugnie się, zaczynają się prawdziwe, naprawdę brutalne prześladowania. Przedmiotem tych prześladowań nie przestają być jego słabości i potknięcia, a zaczyna nim być to, co kocha, o czym marzy i co jest dla niego cenne. Zaczynają się dla niego ciosy poniżej pasa. Grupa z tego, kto tylko testuje i poddaje próbie, staje się rzeczywistym, bezkompromisowym wrogiem, zdecydowana zniszczyć odmieńca, który jest dla niej niepojęty, a przez to groźny.
Sytuacja dochodzi do punktu, kiedy temu, kto okazał się inny, niż reszta, odmawia się nawet praw do tak podstawowych rzeczy, jak przyjaźń czy miłość. (Nie chcę przez to powiedzieć, że ktokolwiek zasługuje na miłość, bo nikt na nią nie zasługuje, ale też nie ma takiego człowieka na ziemi, który mógłby się bez niej obejść, dlatego jest ona konieczna do tego, aby móc żyć pełnią życia, ba, aby w ogóle móc żyć.)
Jego marzenia są wydrwiwane i ośmieszane, aż jemu samemu zaczynają wydawać się nic nie wartym, emocjonalnym śmieciem. Ponieważ inni go nie chcą, on sam coraz mniej akceptuje samego siebie i w pewnej chwili dochodzi do punktu, kiedy już sam siebie nie chce.
Dlaczego mówię akurat o środowiskach małomiasteczkowych? Bo właśnie te środowiska są najmniej tolerancyjne, najbardziej bezwzględne i skłonne do ostracyzmu. Mieszkańcy małych miasteczek nigdy nie wybaczają raz popełnionych błędów, bezpardonowo tępią każdego, kto odstaje od reszty, podtrzymują plotki przez wiele lat i kiedy raz już kogoś napiętnują, pozostaje on napiętnowany do końca swojego nędznego życia. Mieszkańcy takich miejscowości są wyjątkowo okrutni, są niczym afrykańskie pszczoły, zamieszkujące zbyt małą barć. Zbytnie wyróżnianie się na ich tle grozi niczym innym, jak przemianą w małomiasteczkową Nessie.
Mimo wszystko uważam, że warto być sobą, warto obstawać przy swoim i nie dać się złamać, warto trwać przy swoich poglądach i być sobą, nie równając do poziomu grupy. Nie warto niczego się wyrzekać w imię przypodobania się tłumowi, bezmyślnemu i bezdusznemu. Warto, nawet za cenę bycia okrzykniętym potworem, Nessie z zaścianka.
Czasami inność może skończyć się całkowitym osamotnieniem. Mimo to warto być sobą.
piątek, 21 maja 2010
Nessie z małego miasteczka
Etykiety:
atak,
grupa,
inność,
małomiasteczkowość,
ostracyzm,
przystosowanie,
sondowanie,
tłum,
zasady
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz