Świat oszalał. Nie jestem pierwszą osobą, która to zauważyła. Ale ja nie będę pisała ani o tempie życia, ani o pracoholizmie, ani o wszechobecnych dewiacjach seksualnych czy też o przemocy – chcę powiedzieć o powszechnym upodobaniu do wygodnego życia bez trosk, bo to ono jest prawdziwym szaleństwem.
Jest teraz tak, że dzieci wychowywane są bezstresowo i kiedy coś przeskrobią, nie są za to karane, ponieważ kara uważana jest za zbyt traumatyczne przeżycie dla dziecka. Potem dzieci takie, mali egoiści i nieudacznicy, wyrastają na dorosłych egoistów i nieudaczników, których byle jaki problem może doprowadzić do załamania nerwowego lub do poważnej depresji (a niby skąd się bierze stale rosnąca popularność środków typu Prozac?). Dorośli tacy nadal chcą się chronić za wszelką cenę przed jakimikolwiek niedogodnościami, począwszy od zmarszczek a na niewygodnych siedzeniach w samochodzie skończywszy. (Nawiasem mówiąc, czy oni zastanawiają się w ogóle nad tym, że i pozytywne wydarzenia, takie jak np.ślub, też są bardzo stresogenne?)
Efektem jest pokolenie moich rówieśników, pokolenie MTV, które charakteryzuje się tym, że jego przedstawiciele żyją w swego rodzaju trwałym marazmie, nie przeżywając żadnych gwałtowniejszych emocji: ani gniewu, ani smutku, ani radości. Ich emocje stale utrzymują się na mniej więcej tym samym poziomie bez poważniejszych wzlotów i upadków. Są obojętni na otaczający ich świat. Dlaczego? Bo to są ludzie wychowani w warunkach cieplarnianych, już w wolnym kraju (komuna upadła, gdy liczyli sobie ledwie po kilka lat).
Powszechny asekurantyzm i przesadna troska o wygodę dotarły już wszędzie. W kościołach pojawiły się świece z olejowym wkładem, które nie spalają się ani nie ociekają woskiem i stale zachowują tę samą wysokość. W kwiaciarniach można kupić róże bez kolców, a ograniczenie prędkości na drogach szwedzkich (bo do Polski to jeszcze na szczęście nie dotarło) osiągnęło poziom 0,2 km/h, co jest już totalnym absurdem, bo nawet pieszy porusza się szybciej (6 km/h). Tzw. państwo opiekuńcze chroni obywateli przed nimi samymi poprzez wprowadzanie obowiązków w postaci różnych ubezpieczeń i innych ZUS-ów, aby zabezpieczyć ich przed własną lekkomyślnością i zapewnić im emeryturę. Prawdziwą miłość zastępuje się żałosnymi substytutami i ohydnym, zinstrumentalizowanym używaniem drugiego człowieka z powodu fałszywej opinii, że miłość boli i jest zbyt wymagająca (tak, miłość jest wymagająca, ale to nie ona sprawia ból – ranią emocje, które potrafią wywołać w człowieku prawdziwą burzę). Wreszcie jest jeszcze osławiona political correctness, czyli polityczna poprawność i nieodłącznie związana z nią tolerancja. Dziś już nie mówi się inwalida czy kaleka, tylko sprawny inaczej. Nie można powiedzieć pedał, pederasta czy sodomita, tylko koniecznie musi być to homoseksualista, albo jeszcze lepiej – gej. O tym, żeby potępiająco lub z niesmakiem spojrzeć na dwóch zakochanych panów, nawet nie może być mowy. Niedługo pewnie jawne przyznawanie się do tego, że preferuje się płeć przeciwną zostanie uznane za przejaw dyskryminacji i wszyscy heterycy będą musieli zejść do podziemia. A czy nie będzie to z drugiej strony przejawem nietolerancji wobec heteryków?
Taki świat jest mdły jak papka przetarta przez sitko, aby nie zraniła przypadkiem dziąseł bezzębnego dziadka. To jest świat bez życia, bez ognia. Aby móc odczuwać radość, trzeba znać smutek, a dostrzeganie dobra jest możliwe tylko wtedy, gdy zna się zło. Poza tym normalny, pełny świat skonstruowany jest tak, że miłość zawsze jest okupiona cierpieniem, a prawdziwe piękno zawsze dotyka bólu, jednak to właśnie jest w tym świecie wspaniałe i uczy cenić to, co bezcenne. Świeca musi się spalać. Róża musi mieć kolce. Starość musi poorać twarz zmarszczkami, a jeśli ktoś chce być nieodpowiedzialnym utracjuszem, państwo nie powinno mu w tym przeszkadzać. Lepiej spłonąć, niż dać się rozwiać przez wiatr – napisał w swoim pożegnalnym liście Kurt Cobain, zanim się zastrzelił. Nie popieram tego, co zrobił, ale wiem, o co mu chodziło. Nie bójmy się prawdziwego życia, życia z ogniem w sercu. Nie bójmy się kolczastych róż, bo takie są najpiękniejsze. Nie bójmy się spalać, bo jedynie wtedy nie grozi nam syndrom wypalenia. Nie bójmy się kochać – prawdziwa miłość nigdy jeszcze nie uczyniła nikogo bankrutem.
Świeca, która się spala
niedziela, 23 maja 2010
Róże bez kolców
Etykiety:
bezstresowość,
egoiści,
kolce,
nieudacznicy,
świat,
świeca,
trauma,
wygoda
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz