Często wracam do tolkienowskiego "Silmarillionu", bo niektóre fragmenty tej książki aż zapieraja dech w piersiach. To jeden z moich ulubionych, opowiadający o powstaniu Słońca i Księżyca (właściwie tylko Słońca):
"Z wyboru Valarów statkiem Słońca sterować miała Ariena, zaliczana do Majarów, wyspą Księżyca - Tilion. Za dni rozkwitu Drzew Ariena pielęgnowała kwiaty w ogrodach Vany i zraszała je jasnymi kroplami ronionymi przez Laurelin; Tilion był myśliwym z orszaku Oromego (...). Ariena rozporządzała większą od Tiliona potęgą, dlatego ją wyznaczono na sterniczkę Słońca. Nie lękała się żaru Laurelinu i nie mógł on jej zranić, gdyż Ariena była na początku jednym z duchów ognistych; w przeciwieństwie jednak do innych nie dała się Melkorowi uwieść i nie poszła do niego na służbę. Oczy jej tak błyszczały, że nawet Eldarowie nie mogli w nie patrzeć, a opuszczając Valinor zrzucila postać i szaty, które tam nosiła wzorem Valarów, i przeobraziła się w nagi płomień, straszliwy w pełni blasku."
Ależ ona musiała być piękna! Mocno wierzę w to, że i ja po śmierci zamienię się w "nagi płomień, straszliwy w pełni blasku", ale muszę uważać, aby nie dać się zwieść Melkorowi i nie pójść do niego na służbę...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz