Przeszło dwa tysiące lat temu Jezus przyszedł na świat w stajni i nie była to lukrowana, sielska szopka, jaką można zobaczyć na wystawie sklepowej, w jasełkach czy nawet w świątecznie przystrojonym domu. Przede wszystkim w stajni było brudno i ciemno, gdyż była to wykuta w skale grota (wokół Betlejem można spotkać wiele podobnych stajni "w skale". Być może oświetlała ją jakaś nędzna, kopcąca lampka oliwna, ale to naprawdę wszystko, jeśli chodzi o źródło światła. Nie do wiary, że w tej ciemności narodził się Pan świata...
Dziś w tym miejscu mieści się bazylika, a wewnątrz Groty Narodzenia znajduje się oznaczone gwiazdą miejsce, w którym Jezus Chrystus narodził się z Maryi Dziewicy. Dziś miejsce to niebardzo przypomina dawną stajnię, ale stajnia ta nadal istnieje. Jest nią serce każdego człowieka, jest nią i moje serce.
Kiedy jestem w kościele i Jezus przychodzi do mojego serca, zawsze zastanawia mnie to, że On chce wciąż przychodzić do tej stajni, ciemnej i brudnej... Wtedy w stajni robi się jasno, choć jest to stajnia, wykuta w litej skale, ciemna i zimna, o chropowatych ścianach. Nie wiem, dlaczego On się na to zgadza, nie wiem, dlaczego On tego chce, nie wiem, dlaczego pragnie mieszkać w tej stajni... Wstyd mi, że nie mogę zaprosić Go do pałacu, że mogę zaoferować Mu tylko tę stajnię...
On chce przychodzić i nigdy nie dał mi do zrozumienia, że to dla Niego nieodpowiednie miejsce. Zdumiewa mnie Jego skromność i prostota. Wiem, że On musi stawać się malutki, abym mogła urosnąć. Wiem, że On musi stawać się biedny, abym mogła się ubogacić. Wiem, że On musiał poddać się cierpieniu, aby uzdolnić mnie do miłości. Wiem, że On musiał się narodzić i umrzeć, abym ja mogła żyć naprawdę...
piątek, 21 maja 2010
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz