piątek, 21 maja 2010

Magia lasu

Zimą najbardziej brakuje mi zieleni, bo kiedy patrzę na nią, odczuwam radość. Patrząc na zielone drzewa, łąki i pola czuję, jak moje oczy zielenieją od tego patrzenia, jak ich kolor zyskuje głębię i intensywność. Kiedy jestem w zielonym lesie, czuję, jak on przyzywa mnie do siebie i zachęca, abym wchodziła weń coraz dalej; aby zachęcić mnie jeszcze bardziej, ścieli mi pod stopy opalizujące poduchy mchów, jagodziska, pełne fioletowej, lekko cierpkiej słodyczy i pajęczyny z nanizanymi na nie kropelkami rosy. Nigdzie nie czuję się tak bardzo sobą, jak właśnie w lesie. Często, podczas grzybobrania, odłączam się od reszty osób, z którymi przyjechałam, wchodzę coraz głębiej w las i wówczas udaje mi się zazwyczaj zobaczyć coś, co umyka innym, zajętym wzajemnym nawoływaniem się i starającym się trzymać razem. Często jest to jakiś owad, mieniący się wśród poszycia lub roślina, wyrastająca przede mną niespodziewanie, piękna, tajemnicza – taka, której nie widziały prawdopodobnie żadne ludzkie oczy prócz moich, bo mało kto zapuszcza się bez lęku w samo serce lasu, gdzie nie ma nic poza ciszą.

Są w lesie takie miejsca, gdzie panuje całkowita cisza, gdzie nie ma wiatru, gdzie milczą nawet ptaki. W miejscach tych nie pojawiają się owady ani żadne inne zwierzęta, często nie rosną tam nawet rośliny. Indianie mieli na takie miejsca swoje określenie – niestety, nie pamiętam go w tej chwili – i otaczali je czcią i nabożnym lękiem. Rzeczywiście, to bardzo tajemnicze i jak najbardziej prawdziwe, bo raz czy dwa udało mi się w takie miejsce trafić i wycofałam się z niego wówczas cichutko, aby nie napełnić go hałasem i swoją obecnością. Cisza, która tam panowała, była pełna dziwnego napięcia i czułam, że lepiej będzie, gdy stamtąd odejdę jak najszybciej.



Ale las jest zazwyczaj przyjazny i posiada dla mnie niezwykły magnetyzm, któremu nie potrafię się oprzeć. Z niczym nie da się porównać uczucia, które towarzyszy zapadaniu się stóp w miękką, sprężystą ściółkę, kosztowaniu pierwszych jagód, wdychaniu zapachu rozgrzanej słońcem żywicy, zajadaniu buczynowych orzechów, słuchaniu śpiewu wilg w maju, napotkaniu spojrzenia łani, która znienacka pojawia się pięć metrów przede mną, spoczynkowi na omszałym kamieniu albo na zwalonym pniu, ujrzeniu lilii złotogłów, pięknej jak dziki klejnot, dostrzeżeniu w błocie na ścieżce odcisków racic saren i dzików. Patrzę zawsze z takim samym podziwem na zieleń mchów, na paprocie, na fioletowe drobiny leśnych dzwonków, na czerwień poziomek, na delikatne trawy o cieniutkich źdźbłach, na biel i smukłość brzóz, na blask słońca, przesiany przez liście... Również jesienią, kiedy stoki gór spowite są delikatną mgiełką, las jest wyjątkowo piękny w swoich czerwieniach, rudościach, szkarłatach i żółciach, choć barwy te mówią o przemijaniu, o życiu i śmierci, o śnie i czuwaniu – ale tak musi być, tak stworzony został świat...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz