wtorek, 21 kwietnia 2015

Zamierzam zmienić formułę tego bloga

Dość z ckliwymi tekstami. Teraz bedę pisać, jak jest naprawdę. Jestem Alienor, co znaczy: wyobcowana. Mam Zespół Aspergera. Jestem uzależniona od gry World of Warcraft. Życie społeczne to dla mnie labirynt, w którym często się gubię. Przez ostanie półtora roku leczyłam się na depresję, choć według mnie to było karoshi (jap. śmierć z przepracowania). Wprawdzie nie umarłam, jednak mogło się to tak skończyć: byłam skrajnie wyczerpana, przestałam jeść i spać. Teraz wróciłam do pracy. Jakoś sobie radzę, ale zdecydowałam się stosować neuroenhancement. Nawet Aspie  nie może być maszyną.

niedziela, 19 września 2010

Pierwsze wspomnienie

Moje pierwsze wspomnienie sięga czasów niemowlęctwa. Podobno to niemożliwe, ale ja jednak jestem go pewna. Nie umiałam jeszcze mówić, więc musiałam mieć mniej niż siedem miesięcy (bo właśnie w tym wieku opanowałam mowę). Pamiętam, że było słoneczne popołudnie, późnowiosenne lub letnie, a ja leżałam na kanapie w pokoju dziadków. Przez lekko poruszaną wiatrem firankę (okno musiało być zatem uchylone) przesączał się złocisty blask słońca, tworząc na ścianie koronkę cieni. Patrzyłam na te wdzięczne cienie i na miodowy blask słońca ze znajomym ukłuciem w sercu. Nie wiedziałam o tym wówczas jeszcze, ale to był zachwyt, zachwyt graniczący bólem, jakiego wciąż często doświadczam. Zatem to właśnie uczucie zachwytu jest moim pierwszym wspomnieniem. Gdyby nie zachwyt, wszyskie inne moje umiejętności niewiele byłyby warte, bo byłabym wówczas na służbie smutku. Pewnie dlatego do dziś patrzę na świat w perspektywie Piękna. Pewnie dlatego uważam, że świat jest fascynujący, zapierający dech w piersiach – po prostu wspaniały...

sobota, 5 czerwca 2010

Nie ma miłości nieodwzajemnionej

Nie ma miłości nieodwzajemnionej. Nie zawsze jest tak, że w zamian za naszą miłość zostajemy obdarowani miłością, ale często może być to coś innego – jakiś krok życiowy, jakaś decyzja lub jakieś dzieło, o których być może nawet nie pomyślelibyśmy, gdyby nie to, że ktoś nas wzajemnie nie pokochał. Ktoś kiedyś powiedział, że gdyby nie było nieszczęśliwej miłości, nie byłoby wielu niezapomnianych dzieł poetyckich. Mogłoby się przecież zdarzyć, że Słowacki lub Mickiewicz nigdy nie sięgnęliby po pióro.

Ale oddaję głos Waltowi Whitmanowi, XIX-wiecznemu poecie amerykańskiemu, znanemu jako autor słynnych „Źdźbeł trawy”:

Czasem, gdy kogoś kocham

Czasem, gdy kogoś kocham, ogarnia mnie gniew na myśl, że moja
miłość może być nie odwzajemniona,
Lecz teraz myślę, że nie ma miłości nie odwzajemnionej, zapłata jest
pewna, tak czy inaczej,
(Kochałem kiedyś kogoś żarliwie, a bez wzajemności,
Lecz dzięki temu powstały te pieśni).

niedziela, 23 maja 2010

Róże bez kolców

Świat oszalał. Nie jestem pierwszą osobą, która to zauważyła. Ale ja nie będę pisała ani o tempie życia, ani o pracoholizmie, ani o wszechobecnych dewiacjach seksualnych czy też o przemocy – chcę powiedzieć o powszechnym upodobaniu do wygodnego życia bez trosk, bo to ono jest prawdziwym szaleństwem.

Jest teraz tak, że dzieci wychowywane są bezstresowo i kiedy coś przeskrobią, nie są za to karane, ponieważ kara uważana jest za zbyt traumatyczne przeżycie dla dziecka. Potem dzieci takie, mali egoiści i nieudacznicy, wyrastają na dorosłych egoistów i nieudaczników, których byle jaki problem może doprowadzić do załamania nerwowego lub do poważnej depresji (a niby skąd się bierze stale rosnąca popularność środków typu Prozac?). Dorośli tacy nadal chcą się chronić za wszelką cenę przed jakimikolwiek niedogodnościami, począwszy od zmarszczek a na niewygodnych siedzeniach w samochodzie skończywszy. (Nawiasem mówiąc, czy oni zastanawiają się w ogóle nad tym, że i pozytywne wydarzenia, takie jak np.ślub, też są bardzo stresogenne?)

Efektem jest pokolenie moich rówieśników, pokolenie MTV, które charakteryzuje się tym, że jego przedstawiciele żyją w swego rodzaju trwałym marazmie, nie przeżywając żadnych gwałtowniejszych emocji: ani gniewu, ani smutku, ani radości. Ich emocje stale utrzymują się na mniej więcej tym samym poziomie bez poważniejszych wzlotów i upadków. Są obojętni na otaczający ich świat. Dlaczego? Bo to są ludzie wychowani w warunkach cieplarnianych, już w wolnym kraju (komuna upadła, gdy liczyli sobie ledwie po kilka lat).

Powszechny asekurantyzm i przesadna troska o wygodę dotarły już wszędzie. W kościołach pojawiły się świece z olejowym wkładem, które nie spalają się ani nie ociekają woskiem i stale zachowują tę samą wysokość. W kwiaciarniach można kupić róże bez kolców, a ograniczenie prędkości na drogach szwedzkich (bo do Polski to jeszcze na szczęście nie dotarło) osiągnęło poziom 0,2 km/h, co jest już totalnym absurdem, bo nawet pieszy porusza się szybciej (6 km/h). Tzw. państwo opiekuńcze chroni obywateli przed nimi samymi poprzez wprowadzanie obowiązków w postaci różnych ubezpieczeń i innych ZUS-ów, aby zabezpieczyć ich przed własną lekkomyślnością i zapewnić im emeryturę. Prawdziwą miłość zastępuje się żałosnymi substytutami i ohydnym, zinstrumentalizowanym używaniem drugiego człowieka z powodu fałszywej opinii, że miłość boli i jest zbyt wymagająca (tak, miłość jest wymagająca, ale to nie ona sprawia ból – ranią emocje, które potrafią wywołać w człowieku prawdziwą burzę). Wreszcie jest jeszcze osławiona political correctness, czyli polityczna poprawność i nieodłącznie związana z nią tolerancja. Dziś już nie mówi się inwalida czy kaleka, tylko sprawny inaczej. Nie można powiedzieć pedał, pederasta czy sodomita, tylko koniecznie musi być to homoseksualista, albo jeszcze lepiej – gej. O tym, żeby potępiająco lub z niesmakiem spojrzeć na dwóch zakochanych panów, nawet nie może być mowy. Niedługo pewnie jawne przyznawanie się do tego, że preferuje się płeć przeciwną zostanie uznane za przejaw dyskryminacji i wszyscy heterycy będą musieli zejść do podziemia. A czy nie będzie to z drugiej strony przejawem nietolerancji wobec heteryków?

Taki świat jest mdły jak papka przetarta przez sitko, aby nie zraniła przypadkiem dziąseł bezzębnego dziadka. To jest świat bez życia, bez ognia. Aby móc odczuwać radość, trzeba znać smutek, a dostrzeganie dobra jest możliwe tylko wtedy, gdy zna się zło. Poza tym normalny, pełny świat skonstruowany jest tak, że miłość zawsze jest okupiona cierpieniem, a prawdziwe piękno zawsze dotyka bólu, jednak to właśnie jest w tym świecie wspaniałe i uczy cenić to, co bezcenne. Świeca musi się spalać. Róża musi mieć kolce. Starość musi poorać twarz zmarszczkami, a jeśli ktoś chce być nieodpowiedzialnym utracjuszem, państwo nie powinno mu w tym przeszkadzać. Lepiej spłonąć, niż dać się rozwiać przez wiatr – napisał w swoim pożegnalnym liście Kurt Cobain, zanim się zastrzelił. Nie popieram tego, co zrobił, ale wiem, o co mu chodziło. Nie bójmy się prawdziwego życia, życia z ogniem w sercu. Nie bójmy się kolczastych róż, bo takie są najpiękniejsze. Nie bójmy się spalać, bo jedynie wtedy nie grozi nam syndrom wypalenia. Nie bójmy się kochać – prawdziwa miłość nigdy jeszcze nie uczyniła nikogo bankrutem.


Świeca, która się spala

piątek, 21 maja 2010

Nessie z małego miasteczka

Mieszkańcy małych miasteczek poruszają się zazwyczaj według pewnych utartych torów, myślą według pewnych utartych schematów i żyją według pewnych utartych recept. Zasadą naczelną mieszkańców małych miasteczek jest: Nie wychylać się, nie wystawać ponad poziom, nie odstawać zanadto od grupy. Kiedy ktoś wykroczy przeciwko tej zasadzie, staje się niezrozumiały, ergo może stanowić zagrożenie dla innych, zatem należy albo zmusić go do powrotu do szeregu, albo go zniszczyć. Zniszczyć nie musi wcale oznaczać zabić: może (i aktualnie jest, ze względu na konsekwencje prawne) być po prostu daleko idącym ostracyzmem, śmiercią cywilną tak głęboko zaawansowaną, że czyniącą z odmieńca potwora. Podobne zjawisko można zaobserwować u zwierząt, a konkretnie u ptaków, bo gdy jakiś egzotyczny, barwny ptak (papuga lub kanarek), który nie występuje w klimacie umiarkowanym, ucieknie z mieszkania swego właściciela na wolność, często ginie zadziobany przez rodzime gatunki ptaków, przez zwykłe wróble bądź gołębie. Ptaki zauważają jego inność i widzą w niej zagrożenie, które trzeba jak najprędzej wyeliminować. To, co jest normalnym zjawiskiem u ptaków, nie powinno mieć miejsca wśród ludzi jako zachowanie bardzo pierwotne i instynktowne, jednak jest inaczej. Jest to atawizm, który przetrwał.

Kiedy ktoś ma odmienne zdanie i w ogóle różni się od innych w wielu aspektach, jak choćby pod względem stroju, poglądów, wyglądu zewnętrznego, hierarchii wartości i celów życiowych, jest zagrożony przez samą swoją inność. Kiedy wyróżnia się na swoją korzyść, tym gorzej dla niego, bo choć wydaje się to absurdalne, grupa nie dąży do zrównania swojego poziomu z tym, który jest najlepszy, ale zrównuje się z najgorszym. Trudno powiedzieć, z czego to wynika. Tłum nie myśli racjonalnie, a jego poczynania często przeczą oczywistym zasadom logiki. Gdyby tak nie było, to w jaki sposób wytłumaczyć fakt, że spośród kilku pomysłów na tłumaczenie tekstu z angielskiego na polski wybrany zostaje ten najgorszy, zawierający najwięcej uproszczeń i przez to mocno spłycony, a najlepszy, pełen liryzmu i wewnętrznej harmonii w ogóle nie przyciąga ani na chwilę uwagi tych, którzy dokonują wyboru? Wiele jest takich zagadkowych sytuacji, podany przykład nie jest tutaj wyjątkiem.

Początkowo grupa „sonduje” tego, kto w jakikolwiek sposób od niej odstaje. Wszystko zależy od jego reakcji, bowiem metody sondowania nie są zbyt subtelne. Często są one próbami zamachu na słabości wypróbowywanego. Grupa dość szybko orientuje się, gdzie znajdują się jego słabe punkty i w jaki sposób w nie uderzyć. Kiedy sondowany reaguje zbyt gwałtownie albo zbyt wyraźnie okazuje swoje emocje, tłum działa zupełnie odwrotnie niż normalny człowiek, działający w pojedynkę, ponieważ nie okazuje ani współczucia, ani litości, zamiast tego nasilając swe ataki. Wtedy odmieniec ma do wyboru dwie drogi: dostosować się do innych i zaprzestać działań, które go od nich tak jaskrawo odróżniają, albo nadal prowadzić swoją krucjatę i niestrudzenie trwać przy własnym zdaniu. Jeśli wybierze pierwszą opcję, ataki z czasem osłabną (nie od razu – społeczność musi upewnić się, że jego kapitulacja jest autentyczna) i stanie się częścią grupy, jeśli zaś dokona wyboru drugiej opcji, jego los stanie się naprawdę nie do pozazdroszczenia. Wtedy bowiem odkrywa, że dotychczasowe ataki na jego osobę były jedynie preludium tego, co go czeka, bo w momencie podjęcia decyzji, że będzie trwał przy swojej postawie życiowej i nie ugnie się, zaczynają się prawdziwe, naprawdę brutalne prześladowania. Przedmiotem tych prześladowań nie przestają być jego słabości i potknięcia, a zaczyna nim być to, co kocha, o czym marzy i co jest dla niego cenne. Zaczynają się dla niego ciosy poniżej pasa. Grupa z tego, kto tylko testuje i poddaje próbie, staje się rzeczywistym, bezkompromisowym wrogiem, zdecydowana zniszczyć odmieńca, który jest dla niej niepojęty, a przez to groźny.

Sytuacja dochodzi do punktu, kiedy temu, kto okazał się inny, niż reszta, odmawia się nawet praw do tak podstawowych rzeczy, jak przyjaźń czy miłość. (Nie chcę przez to powiedzieć, że ktokolwiek zasługuje na miłość, bo nikt na nią nie zasługuje, ale też nie ma takiego człowieka na ziemi, który mógłby się bez niej obejść, dlatego jest ona konieczna do tego, aby móc żyć pełnią życia, ba, aby w ogóle móc żyć.)
Jego marzenia są wydrwiwane i ośmieszane, aż jemu samemu zaczynają wydawać się nic nie wartym, emocjonalnym śmieciem. Ponieważ inni go nie chcą, on sam coraz mniej akceptuje samego siebie i w pewnej chwili dochodzi do punktu, kiedy już sam siebie nie chce.

Dlaczego mówię akurat o środowiskach małomiasteczkowych? Bo właśnie te środowiska są najmniej tolerancyjne, najbardziej bezwzględne i skłonne do ostracyzmu. Mieszkańcy małych miasteczek nigdy nie wybaczają raz popełnionych błędów, bezpardonowo tępią każdego, kto odstaje od reszty, podtrzymują plotki przez wiele lat i kiedy raz już kogoś napiętnują, pozostaje on napiętnowany do końca swojego nędznego życia. Mieszkańcy takich miejscowości są wyjątkowo okrutni, są niczym afrykańskie pszczoły, zamieszkujące zbyt małą barć. Zbytnie wyróżnianie się na ich tle grozi niczym innym, jak przemianą w małomiasteczkową Nessie.

Mimo wszystko uważam, że warto być sobą, warto obstawać przy swoim i nie dać się złamać, warto trwać przy swoich poglądach i być sobą, nie równając do poziomu grupy. Nie warto niczego się wyrzekać w imię przypodobania się tłumowi, bezmyślnemu i bezdusznemu. Warto, nawet za cenę bycia okrzykniętym potworem, Nessie z zaścianka.


Czasami inność może skończyć się całkowitym osamotnieniem. Mimo to warto być sobą.

Dlaczego wybieramy milczenie?

Jakiś czas temu byłam na poczcie po odbiór przesyłki, którą był filtr polaryzacyjny do obiektywu. Przed budynkiem zaparkowałam swój rower tuż obok roweru, który stał tam już wcześniej. Zauważyłam, że czekający przede mną w kolejce młody mężczyzna miał na plecach wypchany plecak fotograficzny i przez cały czas oczekiwania na swoją kolej zastanawiałam się, jaki to sprzęt foto kryje wnętrze tego plecaka. Po wyjściu okazało się, że rower również należał do niego, bo odpinaliśmy swoje rowery od barierki jednocześnie. Pomyślałam, że świat jest jednak mały, że tak wiele może łączyć nawet zupełnie obce sobie osoby. Wystarczył mi jeden rzut oka na tego chłopaka, aby dostrzec fakt, że tak jak ja interesuje się fotografią i jeździ rowerem. Mimo to, choć moje serce drżało z przejęcia, że ktoś podziela moje „miłości”, konsekwentnie milczałam i nie odezwałam się ani słowem (chociaż walczyłam ze sobą, aby tego nie zrobić). Skończyłam odpinać swój rower od barierki i odjechałam.

Kiedy jest się czymś zafascynowanym, wystarczy mały detal, aby rozpoznać w drugiej osobie miłośnika tego, co pochłania również i nas. Nie jesteśmy sami i to jest powód do radości. Nie jesteśmy sami, a jednak często to nam nie wystarcza, aby rozpocząć rozmowę z drugim człowiekiem, i to jest powód do smutku.


Dwie "elfki" na zjeździe miłośników fantasy. One na pewno nie bały się zacząć rozmawiać :)

Zerowa suma stosunków (relacji) społecznych

Zerowa suma stosunków społecznych – któż w nią nie wierzył chociaż przez chwilę...? Zerowa suma stosunków społecznych to teoria, która mówi o tym, że zawsze otrzymujemy zapłatę za to, jak postępujemy wobec innych. Jeśli kochamy, to i nas ktoś pokocha, jeśli nienawidzimy, zostaniemy znienawidzeni – wszystko, co dajemy z siebie i wysyłamy w świat, kiedyś do nas powróci. Żadne z naszych cierpień nie jest daremne i jest znakiem, że spotka nas dla równowagi coś cudownego. Żadna z przykrości wyrządzonych innym nie pozostanie bez echa i powróci z ostrzem zwróconym w naszą stronę.

W gruncie rzeczy to piękna teoria i pewnie wielu z nas chciałoby, żeby była prawdziwa – o ileż prostszy byłby wówczas świat..! Wtedy dobro nie pozostawałoby bez nagrody, a zło byłoby karane na miejscu. Niestety, teoria ta jest równie nieprawdziwa, co piękna. Gdyby była prawdziwa, nikt nie kochałby bez wzajemności, nikt nikogo nie raniłby bez konsekwencji, nikt bezkarnie nie zabijałby ani nikt nie czułby się wypalony z powodu wysiłku, który włożył w jakąś sprawę, nie otrzymując w zamian zupełnie nic.

Czy wobec tego świat jest niesprawiedliwy? Chciałabym powiedzieć tak, jednak byłoby to zbyt proste, bo całkiem możliwe, że świat mimo wszystko jest sprawiedliwy, ale jest to albo sprawiedliwość wymykająca się naszej percepcji, albo rozłożona w czasie tak, że my, niecierpliwi i oczekujący natychmiastowych efektów, nie zauważamy chwili, kiedy sprawiedliwość przychodzi. Możliwe, że jest właśnie tak.

Możliwe jest też i to, że w gruncie rzeczy mechanizm działania świata w jakiś sposób jest podporządkowany miłości, czyli jedynej rzeczy, dla której tak naprawdę warto żyć. Być może te wszystkie okrucieństwa, cierpienia i nierówności dzieją się po to, aby miłość mogła być absolutnie, bezwzględnie bezinteresowna, aby nie mogła być za nic zapłatą i aby była całkowicie, nieuchronnie bezbronna i krucha. Może właśnie dlatego miłość jest taka piękna, może właśnie dlatego jest taka trudna i zawsze połączona z bólem. Może właśnie dlatego miłość w ogóle jest.