piątek, 21 maja 2010

Granice wolności

Ciekawe, jak daleko mogą sięgać granice wolności...? Mam tu na myśli wolność prawdziwą, nie zaś samowolę, kryjącą się pod hasłem „Róbta, co chceta” i burzącą wszelkie ograniczenia w postaci zasad, sacrum, szczęścia i bezpieczeństwa drugiej osoby, porządku publicznego, dobrych manier, szacunku do wartości, wyznawanych przez innych, poszanowania cudzej godności i własności, przywiązania do kraju, narodu, języka, wiary – chodzi mi o wolność prawdziwą, a nie o niszczący wszystko chaos i nieład.

Prawdziwa wolność możliwa jest tylko tam, gdzie obecna jest miłość. Miłość jest pełna szacunku dla wolności drugiej osoby, ona właściwie daje człowiekowi wolność... Wolność z kolei jest konieczna do tego, by miłość mogła trwać – zazdrość, zaborczość, skrywane urazy, kontrola i brak zaufania rujnują miłość. Oznacza to, że wolność i miłość nie mogą istnieć oddzielnie i są ze sobą nierozerwalnie związane.

Miłość nie jest emocją, nie jest uczuciem, nie jest burzą, przypominającą wiatr słoneczny, nie jest namiętnością, nie jest pożądaniem, nie jest gorączką, nie jest nawet zakochaniem – nie jest żadną z tych rzeczy, choć nieraz zawiera je w sobie. Jest przyjęciem drugiej osoby z tym, co w niej jasne i z tym, co w niej ciemne, z tym, co w niej dobre i z tym, co w niej złe. Jest przyjęciem drugiej osoby – bezwarunkowym, choć wcale nie bezkrytycznym, jest pragnieniem dobra tej osoby i wiernością jej nawet wtedy, gdy emocje znajdą się w uśpieniu (jakże często współcześni ludzie za moment rozstania przyjmują chwilę, gdy emocje zamierają – dlatego większość związków trwa teraz mniej więcej dwa lata). Nade wszystko chodzi tu o pragnienie dobra drugiej osoby, przy czym trzeba pozostawić jej pewną przestrzeń, do której nie ma się wstępu – tą przestrzenią jest jej wolna wola.

Warto przypomnieć sobie scenę z filmu „Bruce Wszechmogący”, w której tytułowy bohater woła za opuszczającą go narzeczoną „Kochaj mnie!”, jednak jego wszechmoc nie sięga poza granice wolnej woli dziewczyny. Wolna wola człowieka jest jedynym czynnikiem, który „ogranicza” wszechmoc Boga. Piszę „ogranicza”, bo Bóg sam wymyślił takie ograniczenie, ponieważ chciał, aby człowiek był dla Niego partnerem, żeby mógł wybrać (lub odrzucić) Go dobrowolnie – Bóg narzucił Sobie to ograniczenie właśnie z miłości i szacunku do człowieka, którego nie chciał przecież uczynić nakręcaną zabaweczką, ale samostanowiącą o sobie istotą.

Na ile można ingerować w wolność drugiego człowieka...? Człowiek, którego kochasz, ma niebezpieczną pracę i może przypłacić to życiem... To prawda, że jego życie jest tu najwyższym dobrem, ale ta praca jest jednocześnie jego pasją, wywołuje wypieki na jego twarzy, przyspiesza bicie jego serca, sprawia, że cały jaśnieje... Możesz, chroniąc jego życie, uwięzić go w domu, ale czy to dobrze odbierać blask czyimś oczom...? Nie, pozbawienie kogoś iskry życia to zbyt wielka ofiara...z niego samego.

Czy można – w imię miłości i poszanowania wolnej woli ukochanej osoby - pozwolić jej popełnić samobójstwo...? Bo o tym, że trzeba pozwolić jej odejść, gdy tego zechce, wspominałam już kiedyś. Jednak czy można pozwolić jej odejść nie tyle od siebie, co z tego świata...? Czy jest sens za wszelką cenę ratować kogoś, kto nie chce żyć i w najdrobniejszych szczegółach zaplanował swoją śmierć i pogrzeb? Jeśli kogoś nie powstrzymuje miłość do Ciebie, jeżeli nie powstrzymuje go pragnienie Twojego szczęścia i dobra, jeśli Twoja obecność i Twoja walka o niego są dla niego niczym – to czy nie lepiej po prostu pozwolić mu umrzeć...? A jeśli pragnienie śmierci jest krzykiem o pomoc, wołaniem o uwagę...? Ale zrobiłeś przecież wszystko, aby ukochany człowiek nie czuł się opuszczony, niezrozumiany, bezradny, niekochany (cóż za absurd!), odseparowany od reszty świata czy opleciony Tobą niczym morderczym bluszczem, nie pozwalającym mu odetchnąć ani ruszyć się choćby na krok... Zrobiłeś wszystko, kochałeś go, jak umiałeś – wierzę Ci, jestem pewna, że tak było. Wobec tego pozwól mu umrzeć. On nigdy Cię nie kochał, on nigdy nie kochał samego siebie... Nie kochał, bo nie umiał... Przebacz mu tę nieudolność... Może wolność, którą tam znajdzie, jest większa od tej, którą Ty mu dałeś...? Może spotka tam Miłość większą od Twojej...?

Nie umiem odpowiedzieć na te wszystkie pytania... To nie są odpowiedzi, to jest postawienie tych pytań na nowo... Nie umiem na nie odpowiedzieć tak samo, jak większość z nas, a jednak zastanawiam się nad nimi... Nie boję się ich zadawać... Unikanie trudnych pytań na pewno zapewnia lepszy sen, większy spokój ducha, łatwiejsze i przyjemniejsze życie... Ale czy to są dostateczne powody, aby pytań tych unikać...? Czy można porzucić trudne pytania i przyjąć gotowe recepty, ofiarowane przez innych i upraszczające wszystko...?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz